Przejdź do treści

Sylwetki

Witold Busz – „każda misja jest inna”

Dowództwo Headquarters Support Group, ISAF w Kabulu sierpień 2003- styczeń 2004, zdjęcie grupowe

MG: Dużo ludności cywilnej zginęło wtedy od min?

WB. Dużo, choć nie znam statystyk. Kraj był zdewastowany. Pamiętam kiedy przejeżdżaliśmy przez wioskę bośniacką, która liczyła dwa tysiące numerów, nie znaleźliśmy w niej ani jednego człowieka, nie widać było żadnego życia, tylko opuszczone domy, wysadzone lub mocno podziurawione dachy, cała wioska była zaminowana.

MG: Czy NATO ewakuowało ludność cywilną z takich terenów?

WB: Nie, NATO miało za zadanie obronę. Serbowie, Bośniacy, czy Chorwaci byli zobowiązani, żeby pokazać jaką mają broń, bo trzeba pamiętać, że oni mieli też swoje armie, które były pod kontrolą. Broń przechwytywana od nich, nielegalna, była niszczona. Każdy magazyn z bronią był zarejestrowany i broń musiała się tam znajdować, co do jednej sztuki. Odbywały się inspekcje NATO, czy broń faktycznie jest w magazynach i czy w takiej ilości, w jakiej powinna tam się znajdować. W razie niepoddania się kontroli, miejsce to mogło zostać zniszczone. Siły NATO-wskie zgromadzone na Półwyspie Bałkańskim były tak potężne, że nikt nie śmiał nawet pomyśleć o ataku. Kontrole NATO-wskie odbywały się zresztą pod lufami artylerii, poza tym, na lotniskach stały wielkie amerykańskie Apacze – śmigłowce bojowe gotowe zaatakować w każdej chwili.

MG: Ile spędził Pan czasu na tej misji?

WB. Takie misje trwają pół roku. Potem wróciłem do Krakowa. Kiedy w roku 1999 Polska przystąpiła do NATO, zaczęto wysyłać poszczególnych oficerów na stanowiska do sztabów NATO. Ja także aplikowałem i otrzymałem stanowisko dowódcy Headquraters Support Group. To była taka jednostka międzynarodowa, złożona z 300 ludzi, z 12 narodowości, miała swoje koszary, sztandar i zadania do wykonania.

MG: Czym służba w strukturach NATO różniła się od służby w wojsku polskim sprzed wstąpienia do NATO, jakby mógłby Pan opisać charakter tych wojsk?

WB: (śmiech) Wcześniej, przez 20 lat służyłem w ramach Wojsk Układu Warszawskiego, a potem przez kolejne 20 lat pracowałem już w strukturach NATO. Wszystko się odbywa inaczej… w strukturach NATO jest więcej demokracji, więcej swobody, więcej samodzielności, więcej rozsądku też. Mnie się bardzo łatwo było przestawić. To nowe myślenie o wojsku bardzo mi odpowiadało.

MG: Czy to „nowe myślenie o wojsku”, jak Pan mówi, było dla polskich żołnierzy czymś oczywistym? Łatwo przyszło zmienić stare przyzwyczajenia, kiedy wstąpiliśmy do NATO?

WB: Odpowiem na kilku przykładach. Pierwszy przykład – stołówka. W strukturach wojsk NATO, stołówka jest miejscem dla wszystkich takim samym tzn. jest jedno, wielkie pomieszczenie, w którym wydaje się posiłki i czy to sierżant, czy pułkownik, każdy stoi w tej samej kolejce. Kiedy wróciłem z misji NATO-wskiej, podczas odprawy z moim batalionem, żołnierze po kolacji uskarżali się na kiepską jakość posiłków,… że głodni, że niedobre, zimne itd. Jadłem tę samą kolację, tyle że w pomieszczeniu dla starszych oficerów, i wtedy odkryłem, że wyższa kadra oficerska wciąż dostaje lepsze posiłki. Ot, stary przywilej z czasów Układu Warszawskiego nadal ma się nieźle. Nigdy więcej nie poszedłem do pomieszczenia dla „wyróżnionych” oficerów. Poza tym, w wojsku polskim nagminne było wykorzystywanie osób niższych rangą do prac w czasie prywatnym bez wynagrodzenia. W NATO sytuacja nie do pomyślenia. Pamiętam, kiedy pracowałem już w strukturach NATO przed wizytą amerykańskiego generała poprosiłem podwładnego o zakup kawy i ciastek na spotkanie. Po wyjeździe generała, następnego dnia, oficer ten przyszedł do mnie i mówi – Sir, poproszę 10 euro za wczorajszy poczęstunek! Zapłaciłem, sytuacja zupełnie czysta. A w polskim wojsku żaden podwładny nie ośmieliłby się na takie zachowanie wobec przełożonego.

MG: Czyli dobre standardy.

WB: I przejrzyste zasady, które po powrocie z misji NATO-wskich natychmiast wprowadzałem na swoim podwórku. I wie Pani, że to się ludziom spodobało.

MG: Proszę opowiedzieć o samej pracy w strukturach NATO.

W Heidelbergu w Headquarter Support Group, pracowałem 3,5 roku. Przepiękne, historyczne miasto w Niemczech. Jak wspomniałem kierowałem oddziałem 300 ludzi, z dwunastu narodowości. Od czego zacząłem? Pierwszą zasadą jaką wprowadziłem było nie ma wśród nas podziału na narodowości. Jest żołnierz – sierżant, porucznik, każdy ma swój stopień. Druga zasada – nie ma koloru skóry. Jest żołnierz. W NATO pracowało znacznie więcej kobiet, niż w wojsku polskim, trzecią zasadą było więc – nie ma podziału na kobiety i mężczyzn. Jest żołnierz. Ma swoją robotę do wykonania. Język angielski sprzyja równości płci, bo zarówno do kobiety, jak i do mężczyzny stosuje się formę „you”. Zwyczajową formą zwracania się do kobiety w wojsku jest Ma’am, ale forma Sir to też była norma. Jeżeli kobieta ma zadanie do wykonania, to jest to jej zadanie i gdybym ja mężczyzna chciał ją wyręczyć, to ona się pierwsza obrazi. I tego trzeba było się nauczyć. A w wojsku polskim, gdzie było mało kobiet, stosowano zasadę regulaminowego zwalniania ze służby. Żołnierz, który nie pełni służby. Oczywiście w tej chwili już ta zasada nie obowiązuje. Ale początek taki był.

MG: Ale czy bywa tak, że z jakiś powodów kobiety nie mogą wziąć udziału w danej misji, czy może są to tylko pojedyncze akcje, z których wyklucza się kobiety?

WB: Są to raczej pojedyncze akcje. Kiedy idzie się małą grupą, w miejsce gdzie wiadomo, że trzeba będzie bronić życia, czy zabijać. W takich sytuacjach naturalny odruch każe najpierw osłaniać kobiety, a to już zagrożenie dla grupy. Ale i tak to dowódca podejmuje zawszę tę decyzję ostateczną.

MG: Jak zaczęła się Pana przygoda z drugą misją, w której wziął Pan udział, czyli misją w Afganistanie?

WB: Kiedy 11 września 2001 roku przeprowadzono atak na World Trade Center w Nowym Jorku, ja już wtedy pracowałem w Heidelbergu. Amerykanie przy poparciu NATO, które uznało, że był to atak na terytorium USA, rozpoczęli wojnę w Afganistanie. Pamiętam, przed Wielkanocą roku 2003, podczas cotygodniowej odprawy sztabu, podczas której poszczególni dowódcy sprawozdają, co zostało zrobione i prezentują plan prac na kolejny tydzień, ktoś zapytał szefa sztabu, belgijskiego generała – „Sir, słyszałem, że wyjeżdżamy do Afganistanu”. Na co ten odpowiedział – „It is rumor!” (To plotka- przyp. red.). I kiedy głos zabrał szef oddziału J5, czyli komórki długoterminowego planowania, taki mózg sztabu, gdzie wszystko się skupia, zaczął: – „Sir, kiedy ja naprawdę słyszałem, że jedziemy do Afganistanu”. Na co generał, po chwili zadumy odpowiedział – „It’s an official rumor!” (To oficjalna plotka – przyp. red.) – I na tym się zakończyło. Wyjechaliśmy na święta, a potem ja wyjechałem do Izmiru w Turcji, na spotkanie dowódców headquarters grup. Wracam, przychodzę do pracy na 7 rano, jak zwykle, przychodzi do mnie mój zastępca Niemiec, ja pytam – „Słuchaj, i jak tam Afganistan?”, „No, Sir, jedziemy” – odpowiada. „A jakie mamy zadania” – pytam dalej – On na to, „jutro jest spotkanie, na którym mamy przedstawić plan: ilu ludzi jedzie, z jakim sprzętem, jakie zadania będą wykonywane i jak będzie misja wyglądać”, „Dobrze – odpowiadam – A co już zrobiłeś?, „Sir, nic – czekaliśmy na Ciebie” powiedział szczerze i rozbrajająco. I już!



Przejdź na górę