Przejdź do treści

Sylwetki

Witold Busz – „każda misja jest inna”

Dowództwo Headquarters Support Group, ISAF w Kabulu sierpień 2003- styczeń 2004, zdjęcie grupowe

MG: Czy misja ta była związana z toczącą się tam wojną?

WB: Wojna tzw. jugosłowiańska (wojna domowa w Bośni i Hercegowinie toczona w latach 1992-1995, w której bośniaccy Serbowie walczyli o autonomię, przeciwko władzom Republiki Bośni i Hercegowiny sprzymierzonej z Chorwatami – przyp. red.) była, można by użyć takiego sformułowania, „nadzorowana” przez wojska ONZ, które pełniło tam rolę obserwacyjną, tego co się działo, stron konfliktu, zachowania cywilów, dokumentowania wydarzeń itd. uczestniczył w niej nawet oddział dowodzony przez mojego kolegę z ramienia ONZ. W roku 1995, pod wpływem Amerykanów, walczące ze sobą republiki podpisały układ pokojowy w Dayton (miejscowość w stanie Ohio, USA, gdzie w listopadzie 1995r. podpisano układ pokojowy kończący wojnę w Bośni i Hercegowinie. Układ ten zobowiązywał strony konfliktu: Serbów, Chorwatów i Boszniaków do zakończenia działań wojennych i wycofania swoich sił w strefę zdemilitaryzowaną, która była nadzorowana przez NATO – SFOR (Siły stabilizacyjne). Układ ten m.in. wprowadzał ustrój polityczno-administracyjny Bośni jako państwa składającego się z Republiki Serbskiej i Federacji Bośni i Hercegowinyprzyp. red.) i wtedy do Bośni i Hercegowiny wkroczyły wojska NATO. I NATO wymusiło pokój.

MG: Czym, w takim razie różni się misja ONZ od misji NATO, czy oddziały z ramienia ONZ mogą brać udział w akcjach zbrojnych, pacyfikować zamieszki, czy tylko obserwować?

WB: Absolutnie nie, oddziały ONZ mogą używać broni tylko do obrony osobistej i to jest ta różnica. To NATO może użyć broni, otworzyć ogień, aby wymusić pokój. Nawet, nie wiem czy ktoś pamięta słynną aferę z 1995 roku z wycofaniem się holenderskiego batalionu ONZ ze Srebrenicy. Batalionem tym dowodził pułkownik Coleman, ja się z nim spotkałem, kiedy już pracowaliśmy razem w Heidelbergu, i śmialiśmy się, że jako jedyny pułkownik obalił swój rząd. Po tym, jak ta afera przeciekła do mediów.( Bośniaccy muzułmanie (300 mężczyzn) zostali wymordowani przez serbskich bojowników, którzy 11 lipca 1995 roku wkroczyli do Srebrenicy. Holenderski oddział ONZ, który ochraniał Bośniaków, wycofał się bez jednego strzału. Była to największa masakra w Europie od czasów II wojny światowej. Sąd w Hadze uznał holenderski batalion winnym i obciążył tą tragedią rząd holenderski – przyp. red.)

Wracając do samej misji NATO-wskiej SFOR. W Europie została utworzona jednostka NordPol Brygade – pięć batalionów: polski, duński, fiński, szwedzki i norweski – które miały wspólny sztab, a ja byłem tam szefem logistyki. Polski oddział służył tam w ramach Partnerstwa dla Pokoju, był to taki przedsionek NATO, bo przecież nie byliśmy jeszcze wtedy oficjalnie w strukturach Sojuszu Północnoatlantyckiego. I tam już pracowałem w gronie dowódców. Muszę powiedzieć, że było to dla mnie doświadczenie cenne, choć trudne, bo to też pierwsze doświadczenie językowe, a to język wojskowy i takie grono osób. No ale sobie poradziłem.

MG: No i to już nie były ćwiczenia.

WB: Tak, to już była misja bojowa. Tam już było zagrożenie. Jeździliśmy z bronią w ręku, po całym kraju, kraju po wojnie. Pamiętam, oglądałem wtedy Sarajewo po dwuletnim oblężeniu. Wioska olimpijska, stadiony, infrastruktura sportowa po Olimpiadzie zimowej z 1984 roku…wysadzone tory bobslejowe, saneczkowe, wszystko zdewastowane. Widzi Pani, nigdzie nie było wytyczonych granic…jedzie się po Sarajewie i w pewnym momencie widzi się taksówki ustawione tyłem do siebie. Dlaczego? Bo jedne jeżdżą tylko w tą stronę, a drugie tylko w tamtą i koniec. Bo tu mieszkają Serbowie, a tam Bośniacy.

MG: Taksówki bośniackie i taksówki serbskie?

WB: I oni wiedzą, do której taksówki wsiąść. To samo na zwyklej drodze. Kiedy jechaliśmy do naszego batalionu w Zenicy, spotykaliśmy na postoju ustawione taksówki, jedne w jednym, inne w przeciwnym kierunku, więc jeśli ktoś chciał się dostać w określone miejsce, musiał się przesiadać z taksówki do taksówki. Tak podzieleni ludzie.

MG: Oni wiedzą, kto jest kim?

WB: Oni niczym się nie różnią, ani kulturą, ani językiem, ani wyglądem, ale doskonale wiedzą kto jest kim. I zabijali się wzajemnie. Opowiadali nieraz straszne historie, podobne do tych, które działy się na pograniczu polsko –ukraińskim w Bieszczadach tuż po wojnie, czy jak w czasie wojny na Wołyniu. Przepraszam, różnica jest jedna: Serbowie to prawosławni, Chorwaci to katolicy, a Bośniacy są muzułmanami. Jeżeli spojrzeć na historię, trzeba by się cofnąć do czasów starożytnych, do genezy podziału Cesarstwa Rzymskiego na część wschodnią i zachodnią, co doprowadziło ostatecznie do powstania granicy kulturowej na rzece Drinie. I na takich właśnie granicach toczą się wojny. Jeśli chce Pani zobaczyć gdzieś wściekły nacjonalizm, to tylko na pograniczach.

MG: Czy w skali Pana późniejszego doświadczenia to była ta najtrudniejsza misja?

WB: Każda misja jest inna. To była misja w Europie. To ważne, bo można było np. przyjechać do Krakowa na krótki urlop autobusem, poza tym w otoczeniu obowiązywała kultura europejska. Czy szło się na targ, czy do kawiarni, czy restauracji, było się u siebie. Mniej lub bardziej, ale u siebie. Poza tym była Jugosławia to piękny kraj. Kiedy jechało się w góry, można było zawsze gdzieś na kawę wstąpić, czy coś przekąsić po drodze.

MG: Czyli życie codzienne się toczyło?

WB: Na każdej wojnie życie się toczy, natomiast jak się toczy to inna sprawa. Dla ludzi miejscowych, był to już moment wytchnienia, choć wszędzie były jeszcze miny i było niebezpiecznie. Chcąc załatwić potrzeby fizjologiczne chociażby, trzeba było stać na asfalcie, więc kiedy wysiadaliśmy z pojazdów, Panie szły na jedną stronę drogi asfaltowej, a Panowie na drugą. Tak było najbezpieczniej.



Przejdź na górę