Przejdź do treści

Sylwetki

Jerzy Łysak – „Z wojskami kolejowymi przemierzałem Polskę”

Jerzy Łysak w swoim gabinecie, kiedy pełnił funkcję szefa przewozów wojskowych przy Południowej Dyrekcji Kolei

MG: Na pewno pamiętacie Państwo także zabawne sytuacje związane z tamtym miejscem?

: Ja pamiętam górali z Podhala , którzy w Bieszczadach wypasali owce. Z jedną rodziną, Zubków z zachodniej Gubałówki, trzema braćmi, zaprzyjaźniliśmy się przypadkiem podczas ulewy. Trafiliśmy do ich bacówki z mężem, przemoczeni do suchej nitki, a oni zaproponowali nam zamianę naszych mokrych ubrań na kożuchy i wódkę na wzmocnienie i rozgrzanie. Pamiętam, że po dwóch godzinach siedzenia w samym tylko kożuchu było mi straszliwie gorąco. Na szczęście w tym czasie, nasze ubrania wyschły i mogliśmy się z tych kożuchów wyzwolić. Z rodziną tą utrzymywaliśmy potem kontakty, już po wyjeździe z Przemyśla i odwiedzaliśmy ich zimą w Zakopanem.

: Bo po wojnie, niech sobie Pani wyobrazi, było w Polsce 5 milinów owiec i w ramach tzw. wielkiego redyku wywożono je w Bieszczady, bo tam była znakomita pasza dla nich… trawa. A w Zakopanym nie było.

Owce przechodzące przez most drewniany na rzece Wetlince, Bieszczady 1956
Most drewniany zbudowany w ramach ćwiczeń wojskowych przez rzekę Wetlinkę, Bieszczady 1956/ fot. archiwum prywatne

: Smaku tego prawdziwego owczego sera nie zapomnę nigdy… teraz takich pysznych już nie ma…

: Oni wyrabiali bundz, w takich 18-kilogramowych okrągłych bryłach i dostarczali go do mleczarni. A oscypki na halach w Bieszczadach wędzili.

: Pamiętam leśniczego, który miał wóz tzw. linijkę. Pierwszy raz z życiu jechałam takim wozem, jeden drugiego się trzymał. Ale to była frajda – dla nas i dla naszych dzieci. (śmiech)

: Linijka to był wóz na resorach ciągnięty przez 2 konie i miał tylko grubą dechę, gdzie się siedziało, jeden koło drugiego.

: I ten leśniczy z żoną przyszli do nas kiedyś na kawę, a późno już było… I kiedy szliśmy do tego naszego szałasu, w którym mieszkaliśmy, a było z nami jeszcze dwóch żołnierzy i jeden oficer, nagle w ciemnościach ukazało się nam mnóstwo świecących się, szklących oczu. Te oczy tworzyły taki szpaler, po jednej i po drugiej stronie, a my musieliśmy przejść pośrodku, ścieżką, żeby się do siebie dostać. „Nie bójcie się” – mówi leśniczy, – „to są wilki. Ja je znam, one mnie też, po zapachu i po głosie. Trzeba iść spokojnie i nie wolno uciekać pod żadnym pozorem”. Zapalił zapałkę i zaczął świecić w kierunku tych ślepi, a my szliśmy gęsiego za nim. Ja szłam za mężem i mówiłam do tych wilków: „No, chłopaki, uciekajcie, uciekajcie… to są nasi goście” (śmiech). Ale to było ciężkie przeżycie dla mnie. Pamiętam, jak ja się wtedy bałam.

MG: Leśniczy to taki dobry towarzysz przygód, zwłaszcza kiedy spotyka się na drodze dzikie zwierzęta.

: Pod dom leśniczego często podchodziły różne zwierzęta i on je znał, i one jego. Pamiętam innym razem idziemy ścieżką, wzdłuż której rosły takie wysokie krzaki, głusza taka, a tu nagle w naszym kierunku biegnie drwal i krzyczy: „Uciekajcie, uciekajcie, bo w malinach jest niedźwiedź”. Ja już wtedy się nie bałam i pytam – „A daleko on jest?” „No, nie tak blisko, ale też nie tak daleko, żeby nas nie dogonił”. Wtedy porwałam dzieci i w tył zwrot. Ale mlaskanie tego niedźwiedzia słyszałam (śmiech).

Rodzina Jerzego Łysaka w czasie wolnym, Bieszczady 1956 rok
W chwili wolnej z rodziną, Bieszczady 1956/ fot. archiwum prywatne

MG: Ile czasu spędzili Państwo w Bieszczadach?

: Prawie półtora roku. Plan budowy kolejki obliczony był na dwa lata. Widzi Pani, ja całe życie modernizowałem koleje w Polsce, a Bieszczady stanowiły jedynie jego wycinek.



Przejdź na górę