Rozmowa z Witoldem Buszem – Pułkownikiem Wojska Polskiego i dowódcą Międzynarodowej Grupy NATO Headquarters Support Group (HSG), uczestnikiem misji SFOR w Bośni i Hercegowinie oraz misji ISAF IV w Afganistanie.
Witold Busz: ur. w 1951 r., pułkownik, dyplomowany inżynier, dowódca jednostek rozpoznawczych (batalion rozpoznawczy i szturmowy), wieloletni szef oddziału rozpoznania i walki elektronicznej w Krakowskim Okręgu Wojskowym i Korpusie, dowódca Międzynarodowej Grupy NATO Headquarter Support Group w Heidelbergu, jako jeden z 7 polskich oficerów w kluczowym personelu NATO-wskim. Ukończył z wyróżnieniem elitarną Akademię Sztabu Generalnego, dowodził 2. Batalionem Rozpoznawczym w Gubinie i 1 Batalionem Szturmowym w Lublińcu, którego żołnierze tworzyli zaczyn GROM-u. Uczestnik Misji w Bośni i Hercegowinie w 1996r, w ramach Nordycko-Polskiej Brygady, jako szef logistyki, oraz uczestnik misji w Afganistanie w 2003r, na stanowisku komendanta Campu i dowódcy HSG w Kabulu. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, Gwiazdą Afganistanu i licznymi odznaczeniami resortowymi. Autor ok. 20 publikacji m.in. w „Myśli Wojskowej” i „Przeglądzie Wojsk Lądowych”. W życiu prywatnym interesuje się muzyką, historią i literaturą. Szczęśliwy mąż, ojciec trójki dzieci, dziadek sześciorga wnucząt.
Rozmawia: Małgorzata Grenda – Zespół redakcyjny portalu Senioralna Małopolska Departament Rozwoju Regionu
Małgorzata Grenda: Był Pan zawodowym żołnierzem?
Pułkownik Witold Busz: W mundurze chodziłem 40 lat, całe swoje dorosłe życie. Mając 18 lat wstąpiłem do szkoły oficerskiej i tak krok po kroku, przez różne stanowiska, w różnych miejscach doszedłem do stopnia pułkownika – znaczącego stanowiska w wojsku polskim.
MG: A gdzie Pan się uczył?
WB: Ja się wywodzę, jak my to nazywaliśmy z „ziem wyzyskanych” czyli ziem zachodnich, tam skończyłem szkołą podstawową, tam zdałem maturę i tam rozpocząłem swoją przygodę z wojskiem – w Żaganiu w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych. Stamtąd zostałem skierowany do Akademii Sztabu Generalnego w Warszawie, gdzie spędziłem na studiach 3 lata, a następnie wróciłem do Żagania i tam rozpoczęła się już taka poważna robota. Pracowałem w Żaganiu, później w Gubinie – gdzie dowodziłem 2. batalionem rozpoznawczym, składającym się z prawie 300 ludzi rozlokowanych w 4 kompaniach.
MG: Proszę wyjaśnić czytelnikom czym jest batalion rozpoznawczy?
WB: W skład batalionu rozpoznawczego wchodziły dwie kompanie rozpoznawcze na transporterach, kompania specjalna komandosów i kompania rozpoznania radioelektronicznego. Jednostka ta podlegała bezpośrednio 5 dywizji w Gubinie i realizowała zadania rozpoznawcze dla tej dywizji. Dowodziłem tą jednostką 5 lat. I co warto podkreślić, była to jednostka sztandarowa, czyli taka, która posiadała własny sztandar. Po tych 5 latach, szef rozpoznania Śląskiego Okręgu Wojskowego „porwał” mnie do 1 batalionu szturmowego w Lublińcu. Był to batalion specjalny, też z własnym sztandarem, złożony z 1000 ludzi, sami komandosi, „specialsi” jak to mówiliśmy – ludzie z charakterem. Bardzo trudna jednostka. Tam dowodziłem 3 lata.
MG: To trzeba mieć charakter, żeby pracować z komandosami.
WB: Trzeba być twardszym od nich, żeby nad nimi zapanować. To był koniec lat 80 tych. Ja byłem już doświadczonym dowódcą, więc nie musiałem tam się uczyć, tylko wykorzystać swoje doświadczenie. I tu zdobywałem już ostrogi, tu była całkowita samodzielność, podległość pod wysokie sztaby. W żadnej wojnie oczywiście nie uczestniczyliśmy, ale było to przygotowanie do wykonywania określonych zadań w warunkach bojowych. I te zadania wykonywaliśmy. Po zakończonej służbie w Lublińcu, w roku 1991 zaproponowano mi przeniesienie do Krakowskiego Okręgu Wojskowego, który wtedy był tworzony. Tu zamieszkałem, i z Krakowem byłem związany, z przerwami, już do końca służby. Najpierw byłem zastępcą szefa, a potem pracowałem jako szef Oddziału Rozpoznania i Walki Elektronicznej, tutaj też zacząłem się uczyć języka angielskiego.
MG: Ile miał Pan lat, kiedy rozpoczęła się Pana przygoda z językiem angielskim ?
WB: Języka zacząłem się uczyć mając 45 lat, ja przez 2 lata nie wiedziałem, co to jest urlop, weekendy wolne – poświęcałem wszystko temu celowi. – Rodzina, dzieci, wszystko do kąta- Ja się uczę! Po 2,5 roku osiągnąłem poziom, który dał mi szansę wyjścia na świat.
MG: Rozumiem, że nauka języka angielskiego była podyktowana chęcią rozwoju zawodowego?
WB: Z tym wiąże się zabawna historia. Do sztabu przyjechał kiedyś amerykański generał. Mój szef przyszedł do mnie i powiedział – będziesz mu towarzyszył. Chodzimy na różne spotkania, tam ktoś z nim gada, a ja nie rozumiem nic… Po zakończonej wizycie, zdenerwowany, powiedziałem do mojego szefa, żeby mnie więcej na takie spotkania nie wysyłał, aż się nauczę języka… i wtedy usłyszałem zdawkowe – A, to się ucz! Chwyciłem mojego generała za to jego „A, To się ucz” i zapisałem się od razu na kurs. Przecież Generał kazał (śmiech). Języka, po tych 2,5 roku nauczyłem się na tyle, że w grudniu roku 1996 zostałem skierowany na misję SFOR do Bośni i Hercegowiny. I to była moja pierwsza misja zagraniczna, NATO-wska.